Will Ferrell – mistrz absurdalnego humoru

Jeśli humor był oceanem, Will Ferrell byłby wielorybem – ogromnym, niezgrabnym, ale zdumiewająco zwinnym, wyskakującym z głębin absurdu, by opryskać nas fontanną śmiechu. Ten komediowy lewiatan od dekad dominuje w świecie rozrywki, zostawiając za sobą fale chichotów i tsunami gromkiego śmiechu.

Wczesne lata życia i dorastanie

John William Ferrell przyszedł na świat 16 lipca 1967 roku w Irvine, Kalifornia – w tym samym roku, gdy ludzkość po raz pierwszy wysłała sondę na Wenus. Może to właśnie wtedy wszechświat postanowił zrekompensować nam tę inwazję, zsyłając na Ziemię istotę równie enigmatyczną i fascynującą.

Dorastając w rodzinie, gdzie ojciec był muzykiem country, a matka nauczycielką, mały Will miał idealne warunki do rozwoju swojego ekscentrycznego poczucia humoru. Jak wspomina jego sąsiad z dzieciństwa, Billy Baldface: „Ten dzieciak potrafił rozśmieszyć nawet kaktusa. Raz widziałem, jak opowiadał dowcipy naszemu ogrodowemu krasnalowi, a przysięgam, że ta ceramiczna morda się uśmiechnęła!”

Już w szkole podstawowej Will odkrył swój talent do rozśmieszania innych. Podobno podczas szkolnego przedstawienia „Trzy małe świnki” tak przekonująco zagrał Big Bad Wolfa, że połowa dzieci na widowni ze strachu schowała się pod krzesła, a druga połowa śmiała się tak głośno, że przerwano spektakl. To był pierwszy, ale z pewnością nie ostatni raz, gdy Ferrell zmieszał strach ze śmiechem w jeden, wybuchowy koktajl emocji.

Początki kariery

Pierwsze próby komediowe Ferrella były jak jazda na rowerze – bez siodełka, po oblodzonej górskiej ścieżce, w środku burzy. Jego debiut w lokalnym klubie komediowym w Los Angeles przeszedł do historii jako „Masakra Mikrofonu ’91”. Will, ubrany w garnitur z lat 70., który znalazł na wyprzedaży garażowej, próbował przez 20 minut rozśmieszyć publikę, opowiadając dowcipy o życiu skarpetek w suszarce. Jedynym dźwiękiem, jaki słyszał, było cykanie świerszcza, który przypadkiem wpadł przez okno.

Mimo tego spektakularnego fiaska, Ferrell nie poddał się. Kluczowym momentem w kształtowaniu jego stylu był występ w college’u, gdzie przez przypadek pomylił teksty i zamiast recytować Szekspira, zaczął improwizować monolog króla Leara jako sfrustrowanego menedżera fast foodu. Publiczność oszalała ze śmiechu, a Will odkrył swoją supermoc – zdolność do tworzenia absurdalnych scenariuszy na poczekaniu.

Droga do sukcesu była jednak wybrukowana nie tylko różami, ale też kaktusami i rozrzuconymi klockami Lego. Ferrell przez lata pracował jako parkingowy, sprzedawca sportowych gadżetów i nawet jako Święty Mikołaj w centrum handlowym (gdzie podobno straszył niegrzeczne dzieci wizją świąt pełnych brukselki i edukacyjnych książek). Te doświadczenia, choć frustrujące, wyposażyły go w arsenał obserwacji i postaci, które później wykorzystał w swojej twórczości.

Szczyt kariery

Prawdziwy przełom nastąpił, gdy Ferrell dołączył do obsady „Saturday Night Live” w 1995 roku. Jego występy jako George W. Bush, Alex Trebek czy cheerleaderka Craig stały się legendarne. Osobiście uważam, że jego interpretacja Busha była tak przekonująca, że podobno sam prezydent dzwonił do niego po porady, jak zachowywać się bardziej prezydencko.

Charakterystyczny styl Ferrella to mieszanka fizycznej komedii, absurdalnych sytuacji i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Weźmy na przykład scenę z filmu „Anchorman”, gdzie jego postać, Ron Burgundy, w środku poważnej kłótni z kolegami z pracy nagle zaczyna grać na niewidzialnej flecie. To właśnie takie momenty, balansujące na granicy surrealizmu, stały się jego znakiem rozpoznawczym.

Wpływ Ferrella na popkulturę jest jak wpływ kota na zasłony – wszędzie widać ślady pazurów, a czasem trudno uwierzyć, że to wszystko to dzieło jednego stworzenia. Jego kultowe role w filmach takich jak „Elf”, „Talladega Nights” czy „Step Brothers” nie tylko przyniosły mu sławę i fortunę, ale także na zawsze zmieniły landscape komedii. Można powiedzieć, że Ferrell jest dla współczesnego humoru tym, czym ketchup dla frytek – nie zawsze zdrowy, często przesadzony, ale bez niego wszystko wydaje się jakoś… niekompletne.

Życie osobiste

Will Ferrell poślubił Vivecę Paulin w 2000 roku, co podobno było wynikiem zakładu o to, kto pierwszy roześmieje się podczas maratonu szwedzkich filmów egzystencjalnych. Ta relacja wywarła ogromny wpływ na jego twórczość – niektórzy twierdzą, że to właśnie żona zainspirowała go do stworzenia postaci Buddy’ego w „Elfie”, choć osobiście uważam, że to nieco obraźliwe porównanie… dla elfów.

Poza sceną komediową, Ferrell ma zaskakujące zainteresowania. Jest zapalonym biegaczem maratonów, choć jak sam przyznaje, „większość dystansu pokonuję, uciekając przed fanami proszącymi o autograf”. Jest również właścicielem drużyny piłkarskiej Los Angeles FC, co jest dość ironiczne, biorąc pod uwagę, że w większości swoich ról sportowych prezentował koordynację ruchową pijanego żółwia.

Dziedzictwo i wpływ

Ferrell zmienił krajobraz komedii w sposób, w jaki globalne ocieplenie zmienia mapę świata – nieodwracalnie i z pewnymi kontrowersyjnymi konsekwencjami. Jego styl wpłynął na całe pokolenie komików, którzy teraz czują się upoważnieni do przekraczania granic absurdu. Można by powiedzieć, że otworzył puszkę Pandory wypełnioną dziwacznymi akcentami i niewygodnymi sytuacjami społecznymi.

Ferrell zdobył niezliczone nagrody i wyróżnienia, w tym nominację do Złotego Globu za rolę w „The Producers”. Osobiście uważam, że powinien dostać specjalnego Oscara za „Najlepsze Wykorzystanie Majtek w Roli Głównej” za film „Old School”.

Jego wpływ sięga daleko poza świat komedii. Słyszałem, że nawet poważni politycy studiują jego improwizacje, by nauczyć się, jak wybrnąć z niezręcznych sytuacji podczas debat. A czy wiedzieliście, że NASA podobno używa klipów z jego filmów, by rozśmieszyć astronautów podczas długich misji kosmicznych? No dobrze, może to nieprawda, ale brzmi wiarygodnie, prawda?

Późniejsze lata i obecna działalność

W ostatnich latach Ferrell zaczął eksperymentować z bardziej dramatycznymi rolami, co jest trochę jak patrzenie na klauna próbującego rozbroić bombę – fascynujące, ale lekko niepokojące. Jego występ w „Everything Must Go” pokazał, że potrafi być równie przekonujący w poważnych rolach, choć przyznam, że przez cały film czekałem, aż zacznie krzyczeć „Mam wielu skórzanych przyjaciół i szafę pełną książek!”.

Ferrell angażuje się również w działalność charytatywną, wspierając organizacje walczące z rakiem. Choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jego metody zbiórki funduszy mogą być nieco… niekonwencjonalne. Wyobrażam sobie aukcję charytatywną, gdzie licytowane są jego stare kostiumy sceniczne, a główną nagrodą jest całodzienna sesja improwizacji z mistrzem.

Podsumowanie

Will Ferrell to nie tylko komik – to instytucja, zjawisko naturalne, siła komediowej natury. Jego wpływ na świat humoru jest niezaprzeczalny, choć czasem zastanawiam się, czy aby na pewno jest to wpływ pozytywny. Czy społeczeństwo, które śmieje się z dorosłego mężczyzny biegającego w bieliźnie, jest społeczeństwem zdrowym? A może właśnie tego potrzebujemy – odrobiny szaleństwa i absurdu w świecie, który czasem wydaje się zbyt poważny i ponury?

Niezależnie od odpowiedzi na te pytania, jedno jest pewne – Will Ferrell na zawsze zmienił oblicze komedii, zostawiając za sobą ślad tak wyraźny jak odcisk twarzy na szybie, którą właśnie próbował przejść. I czy tego chcemy, czy nie, śmiejemy się razem z nim, bo czasem najlepszą reakcją na absurd życia jest jeszcze większy absurd. A w tej dziedzinie Ferrell nie ma sobie równych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *